Gitel Hopfeld: I zapadła cisza

Gitel Hopfeld, autorka wspomnień, rok 1947

Najstarsza córka mojej siostry przytuliła się do mnie i zaczęła błagać: „Weź mnie ze sobą, ciociu. Ja będę dobra, ja ci pomogę, ja tak bardzo chcę żyć”. Nie mogłam się zdecydować, co robić.

Fragmenty wspomnień Gitel Hopfeld (1916-1969) spisanych po polsku w formie krótkich notatek. Zostały one następnie przetłumaczone na angielski i zredagowane przez jej siostrzeńca Symchę Symchowicza. W roku 2005 ukazały się w Toronto w formie książkowej pod tytułem At the Mercy of Strangers. Survival in Nazi Occupied Poland. Tekst książki został ponownie przełożony na język polski przez Mariana Domańskiego. Poniższe fragmenty zostały wybrane i opracowane przez Artura Grabarczyka.

Autorka wspomnień po wojnie zamieszkała w Izraelu, gdzie zmarła. Jej syn mieszka w Paryżu, a córka w Nowym Jorku.  

W kwietniu 1942 roku musiałam opuścić bezpieczną dotąd kryjówkę i z dwojgiem dzieci przyjechałam do Otwocka, gdzie mieszkała moja siostra z rodziną. To, co zobaczyłam, było przerażające. Dorośli i dzieci wychudzeni ­– lub przeciwnie, opuchnięci z głodu – wlekli się po ulicach, śpiewając i prosząc o wsparcie. Na chodnikach mnóstwo ciał umarłych, które zakryte tylko szmatami lub gazetami leżały czasem wiele godzin, zanim zabrano je na cmentarz.

Większość mieszkających tu Żydów straciła swoje źródło dochodów już dużo wcześniej, tuż po zamknięciu tutejszych pensjonatów. Bez pracy szybko zubożeli i żeby uniknąć głodu, sprzedawali swoje ubrania i rzeczy osobiste polskim sąsiadom lub żydowskim handlarzom, którzy we wioskach wymieniali to na żywność. Mimo to wkrótce głód i epidemia tyfusu zaczęły zbierać ogromne żniwo, bo coraz więcej było ludzi, którzy nie mieli już rzeczy na wymianę. Judenrat starał się opanować sytuację, otwierając kilka dobroczynnych kuchni oraz szpital dla zakaźnie chorych, ale to była kropla w morzu potrzeb.

Władcy getta

Jednak nie wszystkich Żydów dotknęła straszliwa bieda. Niektórzy kupcy i rzemieślnicy podczas przenosin do getta zdołali schować lub sprzedać swoje towary tekstylne, skóry czy wyroby jubilerskie i mieli za co kupić jedzenie. Nie cierpieli głodu także ci, którzy organizowali spółki szmuglerskie z Polakami, przemycali do getta żywność i sprzedawali ją po bardzo wysokich cenach. Do uprzywilejowanych należeli również pracownicy Judenratu. Dostawali wyższe racje przydziałów chleba i inne produkty.

Ale ponad wszystkimi byli żydowscy policjanci, którzy stali się prawdziwymi władcami getta. Pojedynczych szmuglerów zwyczajnie rabowali, od zorganizowanych gangów szmuglerskich brali łapówki, a przede wszystkim mogli sprawić, że ludzie unikali wywózki do obozów pracy. Bogatsi przekupywali ich i zostawali w Otwocku. Zamiast nich policjanci brali młodzież z biednych rodzin.

Dla mnie policjanci żydowscy byli gorsi od Polaków, którzy rabowali wychodzących poza getto Żydów. W Otwocku zajmowałam się szmuglem żywności i raz spotkałam kilku takich polskich młodzieńców. W desperacji zaczęłam im wymyślać najgorszymi przekleństwami, jakie znałam. A na koniec – wzywając imienia Jezusa i Matki Boskiej – powiedziałam, że ciężko grzeszą, torturując biedną chrześcijańską kobietę. Tak się speszyli, że od razu zostawili mnie w spokoju. Z żydowskimi policjantami nigdy nie poszło mi tak łatwo. Kilka razy mnie złapali i musiałam im płacić, a raz zaprowadzili na posterunek i grozili, że mnie wyślą do obozu pracy.

Niech Bóg ma litość nad nami

O tym, że Żydzi zostaną wywiezieni na śmierć, mówiono w getcie od początku. Ale gdy w 1941 roku Niemcy utworzyli obóz pracy w Karczewie, zaczęto mówić, że otwockie getto jest dla Niemców pożyteczne, więc jego mieszkańcy z pewnością unikną deportacji. Chodziły słuchy, że powstanie kilka zakładów pracy, bo któregoś dnia na stację przywieziono wagon desek, a potem drugi, ze starymi mundurami. I poszła pogłoska, że te deski przeznaczone są na budowę zakładu stolarskiego, który wkrótce będzie otwarty, a mundury – do poprawek krawieckich i pralni, która lada dzień zacznie funkcjonować. W ludzi wstąpiła nadzieja, że getta w Otwocku nie spotka ten sam los, jaki dotknął Żydów w innych miastach.

Okładka amerykańskiego wydania książki Gitel Hopfeld

Wszystkie te nadzieje zostały zniweczone 22 lipca 1942 roku, gdy rozpoczęła się ogromna deportacja Żydów z warszawskiego getta. W Otwocku wiedziano, co się tam dzieje, bo była łączność telefoniczna z Warszawą i ludzie na bieżąco mieli wiadomości od rodzin i przyjaciół. Wtedy wiele osób zaczęło budować kryjówki w piwnicach i na strychach, inni przygotowywali plecaki z ubraniami i kosztownościami. W tym czasie do getta przychodziło mnóstwo Polaków. Jedni chcieli kupić za półdarmo ubrania lub sprzęty domowe. Inni deklarowali, że mogą przyjąć rzeczy na „przechowanie” do końca wojny.

18 sierpnia w getcie nagle wybuchła panika, bo rozeszła się wiadomość, że do Otwocka przybył Karl Brandt, oficer SS, który kierował akcją likwidacji warszawskiego getta. Mówiono, że wszedł do biura Judenratu i zażądał mapy getta, a gdy przewodniczący Szymon Gurewicz opóźniał się z wykonaniem polecenia, Brandt spoliczkował go i wyznaczył na stanowisko przewodniczącego Judenratu komendanta żydowskiej policji Bernarda Kronenberga. Następnie rozkazał, żeby policja getta była gotowa do akcji, podobny rozkaz dostali polscy „granatowi” policjanci.

Gdy usłyszałam te wieści, zdecydowałam, że muszę uciekać. Tego samego wieczoru przepchnęłam moje dzieci przez dziurę w ogrodzeniu naszego podwórka do sąsiedniego składu desek. Kazałam im tam cicho czekać, a sama wróciłam do domu zabrać moje rzeczy i pożegnać się z moją drogą siostrą i jej rodziną.

Wtedy Tema, najstarsza córka mojej siostry, przytuliła się do mnie i zaczęła błagać:  „Weź mnie ze sobą, ciociu. Ja będę dobra, ja ci pomogę, ja tak bardzo chcę żyć”. Nie mogłam się zdecydować, co robić. Tema dobrze mówiła po polsku, ale miała podłużną twarz i czarne włosy, co zdradzało, że jest Żydówką. Żeby nie narażać się na niebezpieczeństwo, wolałam zabrać ze sobą jej siostrę Rachel. Ona miała jasne włosy i okrągłą buzię, więc mogła uchodzić za polską dziewczynę, tyle że była przywiązana do rodziny.

Ten straszny dylemat nagle rozwiązał szwagier. „Nikt nie pojedzie z tobą, wszyscy zostajemy razem. I niech Bóg ma litość nad nami” – powiedział.  Wtedy wróciłam do moich dzieci, a gdy zapadła noc, wyszliśmy ze składu drewna przez ogrodzenie biegnące tuż przy rampie stacji kolejowej. Z daleka widziałam nadjeżdżający pociąg pasażerski do Lublina. Gdy się zatrzymał, pchnęłam dzieci na stopnie jednego z wagonów i sama wspięłam się do środka. Po chwili pociąg ruszył i otwockie getto zostało za nami.

Dzień zagłady

O tym, jak wyglądał dzień zagłady getta, dowiedziałam się poźniej od Temy, której udało się uciec. Już o poranku zebrało się pod budynkiem Judenratu mnóstwo osób, by dowiedzieć się, co nastąpi. Nagle od strony ulicy Karczewskiej i od strony linii kolejowej wjechało do getta kilka samochodów z Ukraińcami. Zaczęli strzelać i po chwili powietrze przenikały straszliwe jęki konających i rannych. Ludzie wpadali w panikę, uciekali, chowali się.

Ukraińcy dotarli do Judenratu. Okrążyli zebranych tam Żydów i popędzili ich na plac za rampą kolejową. Gdy tłum Żydów szedł w stronę rampy, Ukraińcy i policjanci zaczęli wdzierać się do domów i szukać tych, którzy się schowali. Wchodzili po kolei do mieszkań, a gdy kogoś znaleźli, bili i wyganiali na podwórko. Choć wszyscy podporządkowali się rozkazom i szli na plac zbiórki, ukraińscy żołnierze sadystycznie, bezlitośnie bili każdego, kogo mogli dosięgnąć kolbami karabinów. Od czasu do czasu strzelali też na oślep do maszerujących. Ludzie padali martwi lub ranni i konali, często deptani przez poganiany, przestraszony tłum.

Wkrótce Ukraińcy dotarli na ulicę Joselewicza [dziś: Świderska], gdzie mieszkała rodzina mojej siostry. Gdy Tema usłyszała strzały, wyskoczyła z mieszkania na podwórko i szybko weszła na schody prowadzące na drugie piętro. Tam spotkała grupę sąsiadów, którzy po drabinie wchodzili na strych budynku. Ukryła się tam z nimi i przez wąskie szczeliny dachu obserwowała, co się dzieje na podwórku. Nagle – wśród stojących tam ludzi, których Ukraińcy wyciągnęli z mieszkań – Tema dostrzegła swego ojca i dwie młodsze siostry: Rachel i Małkałe. Wkrótce wszyscy zostali wyprowadzeni z podwórka na ulicę i dołączyli do tych na placu obok rampy kolejowej.

Plac był już zapełniony przez kilka tysięcy ludzi, mężczyzn kobiet i dzieci, a wciąż przybywali kolejni. Stali lub siedzieli na ziemi przez wiele godzin, coraz bardziej wyczerpani z powodu lęku, gorąca i pragnienia. Po południu zajechały dwa towarowe pociągi i zaczęło się trwające do późnego wieczora ładowanie ludzi do bydlęcych wagonów. Na końcu załadowano żony i dzieci żydowskich policjantów. Ich zostawiono, by posprzątali bałagan w tej części miasta, gdzie istniało getto.

Wkrótce pociągi odjechały. I zapadła cisza na ulicach getta.   

Gitel Hopfeld

Tekst opublikowany po raz pierwszy w „Gazecie Otwockiej” nr 8/2012 (specjalne wydanie pt. „Losy otwockich Żydów”).