Szukałem zdjęć rodziców i nie mogłem ich rozpoznać. Moi rodzice przez cztery lata postarzeli się o dwadzieścia lat…
Marzec 1939 roku był dla mnie miesiącem szczególnym, pozostającym w mojej pamięci do dzisiaj. Gdy ukończyłem trzynasty rok życia, w towarzystwie kolegów z klasy i przyjaciół rodziców przeżyłem wówczas wspaniały dzień – uroczystość bar micwa, podczas której chłopiec żydowski staje się pełnoletni wobec Prawa. Wiele mówiło się wtedy o zbliżającej się wojnie, ale nie przywiązywaliśmy do tego aż tak wielkiej wagi.
Minęło beztroskie lato i nadszedł 1 września l939 r. – wszystko się zmieniło. Wybuchła wojna. Już jej pierwszy dzień okazał się bardzo ciężki. Otwock został 1 września zbombardowany. Mieszkaliśmy w willi Mańskiego przy ul. Reymonta. W pobliżu był sklep rowerowy, na który spadły bomby. Właściciel sklepu (miał na imię Kuba) został ciężko ranny, bomba obcięła mu nogi.
Tragedia ta zrobiła ogromne wrażenie na mieszkańcach, a moja 12-letnia siostra Beba przeżyła szok. Rodzice postanowili, że na okres zawieruchy – która potrwa zapewne kilka tygodni – wywiozą nas do dziadków, którzy mieszkali w Janowie koło Pińska (obecnie Białoruś). Tam też mieszkała cała nasza rodzina.
Tej nocy nie zapomnę
Korzystając z grzeczności przyjaciół rodziców z Warszawy, mieliśmy pod ich opieką zostać przewiezieni do dziadków. 6 września rano pożegnaliśmy się z matką i we trójkę – wraz z ojcem i siostrą – pojechaliśmy do Warszawy. Po południu mieliśmy jechać dalej ciężarówką wynajętą przez przyjaciół rodziców, którzy też w Janowie mieli rodzinę. Niestety, na ciężarówkę nie udało nam się wsiąść, bo było wielu chętnych do wyjazdu. Druga ciężarówka miała być podstawiona następnego dnia. W związku z tym ojciec wysłał mnie do matki do Otwocka, a sam z siostrą został w Warszawie.
Tej nocy nie zapomnę nigdy. Była ona dla mnie – z perspektywy czasu – najpiękniejszą, a zarazem najtragiczniejszą nocą w moim życiu. Spędziliśmy ją z mamą na rozmowach, wzajemnym pocieszaniu się i uspokajaniu. Matka starała się tłumaczyć mi, że to wszystko potrwa tylko kilka tygodni, a potem znowu będziemy razem. Jeszcze dzisiaj czuję Jej oddech i pocałunek na rozstanie. Bardzo ciężko było mi rozstać się z Nią.
Rano przerażony wróciłem do Warszawy i wyruszyliśmy z siostrą w drogę do dziadków do Janowa. Rozstanie z ojcem też nie było łatwe, ale tutaj musiałem zachować fason. Przecież miałem pod opieką młodszą siostrę…
I tak od tego momentu dwoje dzieci wkroczyło w świat dorosłych i zaczęło walkę o przeżycie.
Nie będę opisywał okresu wojny, bo nasze przeżycia były podobne do innych. Krótko mówiąc, wojna nas nie oszczędzała. Głód, mróz, tęsknotę za rodzicami i smutek mieliśmy na co dzień, ale nawet z beznadziejnych sytuacji udawało nam się wychodzić obronną ręką. Były chwile zwątpienia we wszystko, ale ciągle żyła nadzieja, że może jutro będzie koniec i wrócimy do rodziców. Przecież mieliśmy im tyle do opowiedzenia…
Niestety, rodziców już nie spotkaliśmy. 19 sierpnia 1942 roku zostali wywiezieni transportem z Otwocka do Treblinki i tam straceni.
W pewnym okresie wojny drogi moje i siostry rozeszły się. Los okazał się łaskawy i po wojnie spotkaliśmy się – każde z nas już z własną rodziną. Ja wyjechałem na zachód Polski i tam jako przewodniczący Komitetu Żydowskiego pomagałem w osiedlaniu się Żydom wracającym z Rosji. Potem mieszkałem w Legnicy i Wrocławiu – aż do 1957 roku.
W kwietniu 1957 r. wraz z żoną, 9-letnim synem i 6-miesięczną córką wyjechaliśmy do Izraela. Z wielkim bólem… Siostra wyjechała do Izraela wcześniej, w roku 1950.
Brakuje tylko zdrowia
W Izraelu początki też były ciężkie. Brakowało pracy, dawała się we znaki nieznajomość języka hebrajskiego. Pomału stawaliśmy jednak na nogi. Podjąłem pracę w firmie Hamat, produkującej baterie łazienkowe i kuchenne. Od szarego pracownika doszedłem do stanowiska dyrektora działu sprzedaży. W tym zakładzie doszedłem do emerytury.
Moje dzieci ukończyły szkoły i usamodzielniły się. Córka z rodziną mieszka w Izraelu, ma trzech synów, cztery wnuczki i dwóch wnuków. Syn po studiach we Włoszech pozostał w tym kraju. Założył tam rodzinę, ma dwoje dzieci – córkę i syna.
W roku 1992 owdowiałem. Był to dla mnie bardzo ciężki okres. Jednak po kilku latach samotności los znowu uśmiechnął się do mnie. Poznałem wspaniałą kobietę – Polkę, Bożenę, z którą się związałem. Razem jesteśmy juz 16 lat.
W chwili obecnej brakuje mi tylko odrobiny zdrowia, aby cieszyć się rodziną, wnukami i prawnukami, ale to już jest niezależne ode mnie. Pozostaje mi tylko cieszyć się z tego, co przynosi mi życie.
Polska jest i będzie dla mnie miejscem, do którego wracam z miłością i sentymentem. Chciałbym, aby słowo antysemityzm zniknęło nie tylko ze słownika języka polskiego, ale i z polskiego życia. Aby moje dzieci i wnuki – które mają polskie obywatelstwo – czuły się w Polsce dobrze i swobodnie.
Kiedy tylko mogłem, przyjeżdżałem do Otwocka w sierpniu, by uczestniczyć w obchodach rocznicy „likwidacji getta”. Ostatnio zdrowie już mi na to nie pozwalało. Zawsze jednak 19 sierpnia byłem myślami z organizatorami i wszystkimi uczestnikami uroczystości.
Przez ostatnie kilka lat byłem honorowym gościem na podobnych uroczystościach w Rzeszowie, gdzie odmawiając kadisz za zmarłych, nie omieszkałem wspominać także straconych Żydów otwockich.
W tym roku [2012] do połowy kwietnia żyłem nadzieją przyjazdu do Otwocka w sierpniu. Miała to być niespodzianka, ale los chciał inaczej. W drugiej połowie miesiąca nagle poczułem się źle, wylądowałem w szpitalu. Po zabiegach medycznych wszystko miało być w porządku, ale stało się inaczej. W tej chwili jestem pod tlenem przez 24 godziny na dobę. Jest trudno, ale i ten stan muszę polubić, chociaż jest mi bardzo ciężko.
W dniu siedemdziesiątej rocznicy zagłady otwockich Żydów wraz z całą rodziną łączę się z otwocczanami, aby oddać hołd nieżyjącym, brutalnie zamordowanym braciom i siostrom.
Dzielę się z Państwem fotografiami mojej rodziny. Szczególnie cenne są zdjęcia moich rodziców z getta. Gdy w 1947 r. odważyłem się pierwszy raz po wojnie pojechać do Otwocka, zaszedłem do Komitetu Żydowskiego. Spotkałem pana Cejtlina, który przeżył getto. Pokazał mi bardzo duże pudło ze zdjęciami. Tuż przed likwidacją getta Niemcy zażądali, aby wszyscy Żydzi zrobili sobie zdjęcia paszportowe. Niemcy zapowiadali, że Żydzi zostaną wywiezieni dalej na wschód do pracy. Oczywiście chcieli w ten sposób uśpić czujność Żydów.
Te fotografie pozostały. Szukałem zdjęć moich rodziców i nie mogłem ich odnaleźć. Dopiero pan Cejtlin pomógł mi je odszukać. Jakaż była moja rozpacz! Moi rodzice mieli wówczas około 40 lat, a wyglądali jak 60-latkowie. A przecież od dnia, gdy się z nimi rozstałem, do chwili wykonania fotografii minęły tylko niecałe cztery lata. Oni przez te cztery lata postarzeli się o dwadzieścia lat…
Mieczysław Winogórski