Górski płacił krewnemu wysoką kwotę za każdą z ukrywanych ośmiu osób, a dodatkowo nadal oddawał Gelblumom połowę zysków z piwiarni.
Marceli Górski (1900-1951)
Janina Górska, z domu Bąk (1908-1994)
Uratowanie rodziny Gelblumów przez małżonków Janinę i Marcelego Górskich w Otwocku to jeden z najbardziej szczegółowo opisanych przypadków pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. Tutaj można go przedstawić tylko w dużym skrócie.
Gelblumowie byli właścicielami restauracji w Warszawie i rozlewni piwa w Otwocku, przy ul. Bazarowej 7, z wyłącznością na dostawy piwa Haberbusch wzdłuż całej linii otwockiej, aż do Celestynowa. Już na początku okupacji niemieckiej, kiedy Żydzi byli pozbawiani majątków, Gelblumowie (w publikacjach nazwisko to pojawia się też w innych wersjach: Gilblum i Geldblum) przekazali swój otwocki interes polskiemu znajomemu Marcelemu Górskiemu, który był rzeźnikiem i miał sklep w pobliżu otwockiej stacji kolejki wąskotorowej. Nie znali go zbyt dobrze, ale zaufanie okazało się trafione.
Po przejęciu piwiarni Marceli Górski i jego żona Janina traktowali Gelblumów jak równych partnerów i dzielili się z nimi zyskami – co wcale nie było typowe w takich sytuacjach. Początkowo niczego nie zmieniło także założenie przez Niemców getta w Otwocku jesienią 1940 r. Synowie Gelblumów wymykali się z getta, aby w ciągu dnia pracować w piwiarni, a wracali do getta, kiedy było to konieczne.
W noc przed „likwidacją” otwockiego getta Gelblumowie ukryli się w kryjówce, którą zawczasu przygotowali w lodowni, na posesji przy rozlewni piwa. Niemcy przetrząsali jednak dom po domu w poszukiwaniu ukrywających się Żydów.
Zapamiętał to doskonale jeden z ocalonych, 14-letni wówczas Artur Gelblum – później Abraham Gilboa, obywatel Izraela. Na spotkaniu w Otwocku w 1997 r. opowiadał, że Niemcy wraz z towarzyszącymi im polskimi i żydowskimi policjantami byli już w ich piwnicy, dosłownie przez ścianę. Ukrywający się słyszeli, jak żydowski policjant szepnął przodownikowi polskiej policji Lewandowskiemu, że tam ukrywają się Gelblumowie, więc trzeba szybko zabrać Niemców z budynku, aby ich ocalić: „Myśmy słyszeli, jak on powiedział: «Scheise, nikogo tu nie ma» i wyciągnął Niemców na zewnątrz. Tego przodownika warto pamiętać jako porządnego człowieka” (cyt. za „Gazetą Otwocką”).
Po tej przygodzie Gelblumowie zdecydowali się opuścić swoją lodownię i udali się do Kołbieli. Następnie Górski znalazł nowe schronienie dla całej ośmioosobowej rodziny Gelblumów (ojciec, trzech synów, dwie córki, w tym jedna z mężem i dzieckiem) w domu swojego krewnego, Stanisława Grunta, który zgodził się ukryć ich za dużą sumę pieniędzy w specjalnie wybudowanej kryjówce (Gilboa we wspomnieniach używa określenia „schron”). Górski płacił krewnemu wysoką kwotę za każdą ukrywaną osobę, a dodatkowo nadal oddawał Gelblumom połowę zysków z piwiarni. Gdy ci dowiedzieli się o tym, nalegali, aby oddawał im tylko jedną czwartą zysków. Górski się nie zgodził.
Po około roku wyczerpani Gelblumowie postanowili wyjść na zewnątrz. Niemcy informowali wówczas, że obejmą amnestią wszystkich ukrywających się Żydów, którzy dobrowolnie się ujawnią. „I myśmy postanowili zgłosić się do getta. Nie dlatego, broń Boże, że uwierzyliśmy Niemcom, ale dlatego, że w tak strasznych warunkach nie chciało się już żyć” – opowiadał Abraham Gilboa Elżbiecie Isakiewicz w książce Ustna harmonijka.
Górski nie przyjął ich decyzji do wiadomości. A gdy się upierali, powiedział, by przekonali jego żonę. „Janina Górska, żona Marcelego, była bardzo pobożna. Kiedy usłyszała wieść, [uklękła przed świętym obrazem i] zaczęła się modlić. Wreszcie zwróciła się do nas: «Chcecie umrzeć? To jest wasza decyzja, ale jeśli uczynicie to po tym, co dla was zrobiłam, zabijecie też mnie. Chyba macie trochę litości». Jasne, że w takiej sytuacji nie wyszliśmy”.
Abraham Gilboa mówił też o tej sytuacji w zeznaniu dla Instytutu Jad Waszem: „Górska przez nasze postanowienie miała okazję pozbyć się z głowy niebezpieczeństwa i wszystkiego – bez wyrzutów sumienia. Pozbyć się ciągłego szantażu, pozbyć się takich olbrzymich kosztów, ale ona po prostu zmusiła nas, żebyśmy zostali. […] zawsze wiedzieliśmy, ile jej zawdzięczamy, ale ten fakt wyniósł ją w naszych oczach na piedestał anioła”.
Gelblumowie wiedzieli, że Niemcy podejrzewali Górskich o ukrywanie ich jako dawnych właścicieli piwiarni. Komendant Schlicht zapowiedział raz Marcelemu, że gdy wreszcie znajdzie u niego Gelblumów, nie zastrzeli ich osobiście, lecz każe to zrobić samemu Górskiemu.
W sumie Gelblumowie przez 23 miesiące ukrywali się w niewielkim ciemnym pomieszczeniu – 1,5 na 3 metry, bez światła, pełnym pluskiew. Musieli rozmawiać szeptem, żeby sąsiedzi nie odkryli ich obecności. Co prawda, czasem sąsiad słyszał jakieś głosy, ale uwierzył gospodarzowi, który mówił, że u niego „w kominie straszy”.
O atmosferze totalnego zastraszenia wiele mówi także fakt, że po wyparciu Niemców i wkroczeniu Armii Czerwonej do Otwocka Gelblumowie jeszcze tydzień siedzieli w ukryciu. „Dopiero kiedy zobaczyliśmy na ulicy znajomego Żyda, pozwoliliśmy sobie wyjść na wolność”.
Również po wojnie Górscy odmówili przyjęcia zapłaty od Gelblumów. W ich wspomnieniach pada nazwisko jeszcze jednego mieszkańca Otwocka, Leszka Białego, który sąsiadował z ich kryjówką, wiedział o niej i zachował tajemnicę. Wraz z żoną „przychodzili do nas, pomagali nam i tyle otuchy nam dodawali”.
Uwolnieni Gelblumowie pojechali do Lublina. Z całej ocalonej rodziny tylko ojciec krótko cieszył się wolnością – odmroził stopę, amputowano mu nogę, po czym wkrótce zmarł. Trzej bracia wyjechali do Izraela (Artur pracował jako technik w laboratorium chemicznym), jedna z sióstr zamieszkała w Argentynie, druga w Niemczech.
Janina i Marceli nie mieli dzieci. Dopiero po wielu latach udało się Arturowi Gelblumowi ponownie nawiązać kontakt z Janiną Górską. Marceli już dawno nie żył, został pochowany na warszawskim Bródnie. Janina mieszkała w Warszawie przy ul. Rakowieckiej. Wyszła po raz drugi za mąż. Pochowana jest na cmentarzu w Otwocku jako Janina Belke, tuż obok innego otwockiego Sprawiedliwego – ks. Ludwika Wolskiego.
10 października 1985 r. Instytut Jad Waszem uznał Marcelego i Janinę Górskich za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Abraham Gilboa (dziś już nieżyjący) mówił o nich na spotkaniu w Muzeum Ziemi Otwockiej: „Państwo Górscy są aniołami, bohaterami, ludźmi arcyuczciwymi”. Opowiadając swą historię Elżbiecie Isakiewicz, podsumował ją następująco: „Ja jestem szczęśliwy. Może nie tylko dlatego, że spotkałem ludzi, którzy uratowali mi życie, ale też dlatego, że poznać w życiu prawdziwego człowieka to jest szczęście”. O swym rodzinnym mieście mówi zaś: „W Otwocku Polaków mieszkało tyle samo co Żydów. To złe określenie, bo przecież my też byliśmy Polakami”.
Opr. Zbigniew Nosowski
Pierwotna wersja tego tekstu została opublikowana w specjalnym numerze samorządowego miesięcznika „Gazeta Otwocka” (nr 7/2012), poświęconym otwockim Sprawiedliwym